sobota, 27 lutego 2016

Śmierć frajerom

Grzegorz Kalinowski: "Śmierć frajerom - Złota maska"



Wstrzymałam się z opisem, choć nie czytam jej już od dwóch tygodni. To jest tak zajebista* książka, że po czterystu stronach doznałam przesytu i nie mogę jej skończyć. Może po prostu jest za długa?
Mam coś takiego, że czasem wyłączam się w najlepszych chwilach życia, bo więcej nie wsysam. Nie ogarniam. Nie wchłaniam.
Po pierwsze: język! Wspaniała stylizacja z podziałem nawet na dzielnice. Koleś z Grochowa jest niewyjęty. Od razu można poznać, że przyjechał zza Wisły. Wola też miała swoje konstrukcje i słowa. Ileż powiedzonek z dzieciństwa mi się przypomniało! Używała ich głównie babcia [z urodzenia Węgierka [!]] i moja mama. Nie wiedzieć czemu, teraz ich nie używa. Chylę czoła - kawał dobrej stylizacji.
Po drugie: opisy miejsc. Druga babcia opowiadała mi o przedwojennej Warszawie. Dzięki niej mam ją płynącą we krwi. I tak samo tu jest. Budynki, ulice, architektura, kawał historii - na pewno sprawdzonej [już sobie wyobrażam te wieczory w archiwach], moda, styl życia, buty, berety, biżuteria, sposób zachowania, wysławiania się, traktowania ludzi zależnie od ich statusu, warunki życia... wszystko pozwala przenieść się w czasie.
Po trzecie: akcja. Wciąga. Trzyma. Trochę miłości, odrobina zazdrości, szczypta szaleństwa - jest pięknie. Kawiarnie, teatry, kina, obywatele miasta, strzelanina, historia z Piłsudskim w tle [znowu archiwa], okraszona harnasiowym tłem z prawdziwą góralszczyzną. Można czytać i smakować, chłonąć i się napawać.

I nagle: bum! Po prostu któregoś dnia już jej nie otworzyłam, nie wzięłam do ręki, może zajęta codziennością, może polityką [jakże teraz interesującą]. Nie wiem. Chyba już nie skończę, bo to biblioteczna.

---------
*tak, wiem: wspaniała, fantastyczna, cudowna. tylko że ona jest zajebista.