niedziela, 3 lipca 2016

Nie ma takiego miasta - Konatkowski

Konatkowski: "Nie ma takiego miasta"















Uwielbiam powieści, w których jedną z głównych ról gra miasto. Jeszcze lepiej czyta się książkę, gdy główny bohater jest bliski czytelnikowi. Dlatego najlepiej wchodzą mi opowieści z Warszawą w tle. Gorzej z Londynem.

Fajne dialogi, miłe tło, gorzej z motywem. Ale to już chyba mój kłopot. Nie mogę znaleźć normalnego kryminału [pani zabija pana z miłości na przykład lub choćby dla pieniędzy]. Nie będzie dziesięciu podejrzanych, a czytelnik ma przyjemność zgadywać mordercę. Niech no nawet lokaj zabije [jak sugeruje autor], ale czy te motywy nie mogą być bardziej prozaiczne. Bez narkotyków się nie da? Bez mafii, tortur? Nie, nie mam żalu do pana Tomasza. Taki ogólny żal we mnie tkwi. Zadra.
Niedawno ktoś mi zarzucił, że chciałabym, żeby świat był idealny, a on nie jest.
Z kryminałami jest podobnie. Gdzież naśladowcy mistrzów? Gdzie rozkładanie psychiki zamordowanego i mordującego na drobne? Nie ma. Teraz są Służby Specjalne, agenci, wywiady, popieprzeni policjanci, kłamstwa, partyjniactwo, narkotyki i sterylne laboratoria.

Ech, nie nadążam ja za tym światem.

Wracając do Londynu, którego nie ma - szczerze mówiąc nie rozumiem użycia tego cytatu w tytule - wszystko ogarnięte, ułożone, porządne, podlane historią obu miast. Smaczki w postaci taksówkarza, który robi quizy, nie-teścia, który wie wszystko i angielskiego komisarza są jak pieprz we flakach.
Z olejem.
Czy to tylko mnie mylą się bohaterowie na tę samą literę alfabetu? A co robić, gdy jest trzech Andrzejów-Andych? Cofać się i sprawdzać, który jest który. Co robić, gdy mało znacząca postać wraca po trzystu stronach, o której następnego nie pamiętamy już dawno nic?

Zdegutowana, ale potrafiąca docenić kunszt i zaangażowanie -
polecam ****+