poniedziałek, 25 grudnia 2017

Jastrun - Rzeka podziemna

Tomasz Jastrun: "Rzeka podziemna"



Uczciwie brana. Z empiku. Bez przecen.
Cały czas czekałam na obrót losu [podobnie jak we własnym życiu]. Dopiero info na okładce [przeczytane w 2/3 książki] uzmysłowiło mi nieodwracalność zdarzeń, nieuchronność tego, co musi nastąpić.
Jastrun.
Mimowolnie szukałam ojcowskiej poezji [zawsze patrzymy na herosów przez pryzmat znanych rodziców, cóż], znalazłam poezję XXI wieku. Poezję zagubienia, rozwarstwienia, niespełnienia. Poezję kolejnego fin de sicle'u, który jakoś nie prowokuje postmodernizmów, dadaizmów czy kubizmów [poza warstwą performensów], lecz prozę pogodzenia z się przegraną. Proces rozpadu ego, w którym nawet id nie wystarcza, by przeżyć. Rozpękane życia jak rozbite szkła niczym w lustrze odbijają popierdoloną rzeczywistość, w której przyszło nam żyć, a w której żyć nie umiemy i nie zawsze chcemy. Jednak nie ma już powrotu [mimo, że ma być jak było]. Siedzimy w rakiecie o nazwie technologia, postęp, cywilizacja i lecimy w prze... nie, w przestrzeń, w przepaść. Za ten lot, one-way, przychodzi nam płacić najwyższą cenę - zdrowie. Psychiczne.  

Polecam *****

wtorek, 5 grudnia 2017

Kobieta, która...

Nie pamiętam kto: "Kobieta, która ukradła moje życie"



Tytuł pamiętam, bo zrobiłam sobie zdjęcie i pasowała mi błękitna okładka...
Książka w książce. Ta wewnątrz wciągnęła mnie do szpiku kości. Nie oderwałam się do trzeciej nad ranem, słusznie omijając wątek teraźniejszy.
Ta wewnętrzna powieść o kobiecie, która przez prawie rok leży unieruchomiona wskutek tajemnej choroby, wciąga magicznie. Trochę naciągany ten jej optymizm, ale przy takim facecie to nic dziwnego.
Beznadziejnie robi się, gdy wracamy do narracji głównej - ckliwy Grey w nędznym wydaniu. Do porzygania. Serio, już harlequiny były lepsze. Moda na opisy scen łóżkowych może kiedyś przeminie, a może rozwinie się w dostępne wszędzie porno. Ciekawe.

Nie polecam *----

czwartek, 30 listopada 2017

Świetlicki - Jedenaście

Marcin Świetlicki: "Jedenaście"



dał mi ją Ktoś. pożyczył może. nieważne. sama bym nie sięgnęła, ale że Ktoś, no to, jakoś, nie wiem, że trzeba, a może z ciekawości.
tak czy siak otworzyłam.
to nie jest coś, co wchodzi gładko. nie. i jeszcze ta klątwa - ilekroć otwierasz, zawsze dzwoni telefon, przychodzi ktoś, ktoś czegoś chce albo zachciewa ci się siku i jak wracasz, to zapominasz.
tak czy siak, powoli, ale szło. a naprawdę ruszyło, gdy zaczęłam od początku. i nagle jakoś tak, jak po maśle.
na okładce napisano, że zaczyna się na 160. nieprawda.
bohater pijany w drobny ledwo łączy kropki. suka czeka w domu, wygląda przez okno - okropnie jej żal. a ten szuka i szuka. guza szuka. dziury w całym. nawet jak znajduje, to nie bardzo wie, z czym to połączyć. wspomina. dużo wspomina. ofiarę poznajemy na wskroś - mordercy wcale. za zasłoną przebywa lub w oparach.

ja nie wiem, czy to można, i czy to sens jest. ale trzy pierwsze opinie z lubimy czytać takie są, że świadczą, że nie tylko mnie się świetliczyć chce.

Profesorek | 2015-02-03
Przeczytana: 03 lutego 2015

Podobna do pozostałych...
Ci co przeczytali, wiedzą, co stoi za słowem "podobna".

Akcja tym razem dzieje się poza Krakowem, dużo tu retrospekcji, (wiadomo, picia również), no i ten w niespotykany sposób pisany wątek detektywistyczny i huśtawka zdań na temat; czy mistrza można ocenić właśnie detektywem czy... zwyczajnym zatraconym przez życie pijakiem.

Chyba jeszcze bardziej kontrowersyjna niż poprzednia. Autor często wykorzystuje różne sytuacje w książce, aby wpleść swoje zdanie na różne tematy budzące duże emocje. Ogrom potępienia dla współczesnego świata. Nie powiem, nie zgadzam się w wielu kwestiach i czasem mnie denerwowały te przekonania zawarte w książce.
Ale nikt jej przecież czytać nie każe!

Czasem można przeczytać 100 stron jednego dnia, a czasem poleży nie tknięta przez 2 tygodnie. Taka to książka.

psotka2112 | 2011-07-26
Przeczytana: 26 lipca 2011

Hohoho!!! - pomyślała sobie czytelniczka, bo co miała zrobić. Pomyślała sobie jeszcze, że takich książek czytać nie należy. Oj, nie należy. Bo zaraz pokusa nachodzi, żeby Świetlickim mówić. A po co? Już raz miała pokusę i co z tego wyszło? Nic.

Wanfina | 2014-07-14
Przeczytana: 14 lipca 2014 
 
Trafiłem przypadkowo. Pomyślałem sobie: o ho! Świetlicki, znam, lubię szanuję, wiersze czytałem, płyt słuchałem to książki nie przeczytam? Jak pomyślałem tak zrobiłem. Klimat książki, osoba mistrza, Kraków kojarzy mi się z "Pod Mocnym Aniołem Pilcha" a dalej z powieściami Tyrmanda. Może dalekie, niedokładne, ale to dobre i nobilitujące skojarzenia. Osoba mistrza nawiązuje do czasów Pana Piotra, gdy nawet na przyjaciół mówiło się per "pan", odwołuj się do czasów, zanim w Krakowie coś się zmieniło, zanim zaczął coraz bardziej przypominać Warszawę. Tych czasów i ich pamięci tylko pozazdrościć, mnie pozostaję tylko skojarzenia i wspomnienia innych. Niby kryminał, niby thriller, ale chyba nikt z napięciem nie wypatruje, jak się to potoczy, nikt nie głowi się nad rozwiązaniem zagadki ani nie zawoła zaskoczony zakończeniem. Ale przecież to nie o to chodzi.

Do ulubionych cytatów ze Świetlickiego, obok słynnego "Ja to pierdolę, dziś jestem w nastroju nieprzysiadalnym" dołączam "Pani równie ładnie nadchodzi jak i odchodzi".

Największym zaskoczeniem było jednak to, gdy na końcu dowidziałem się, że jest to część trójksięgu. Ostatnia. I teraz pytaniem jest, czy być konsekwentnym, i pierw przeczytać część środową, a na koniec pozostawić pierwszą, czy jednak chronologicznie. Bo przeczytam na pewno.

poniedziałek, 27 listopada 2017

Knapp - Osioł

Radek Knapp: "Osioł na ósmym piętrze"



Po Radka sięgam z prawdziwą przyjemnością. Osioł też mnie zawiódł. Choć austriackie tło jest mi całkiem obce [dwudniowej wycieczki na zamknięty w listopadzie Prater nie liczę], to bohaterowie zarysowani krwią i kośćmi. Każdy ma jakieś rozterki, więc każdy znajdzie w bohaterze cząstkę siebie [a jeśli nie w głównym bohaterze, to w jego matce].
Szkoda, że dom starców wygląda zbyt idyllicznie, bardziej niż skandynawskie wzory, podczas gdy rzeczywistość skrzeczy, jednak w atmosferę panującą wśród starszych ludzi wierzę bezgranicznie. Tylko kto mnie będzie karmił deserem creme brulee?

Może Radek zatracił jednak zdrowy osąd starej ojczyzny?

Tak czy siak czyta się go z największą przyjemnością.

Polecam gorąco *****

środa, 22 listopada 2017

Sołtys - Mikrotyki - Pablopavo

Paweł Sołtys: "Mikrotyki"




No...
Tak gęste, i tak soczyste i treściwe, że nie da się schrupać na raz.
Dużo wrażeń. Ulotnych.
Opowiadania w ogóle mają to do siebie, że mieszają się w głowie tuż po przeczytaniu. Kręcą się, mielą, by zlać się w jedną masę. Zwłaszcza te super krótkie. "Mikro..." jak sam tytuł mówi - są megakrótkie.
Mimo usilnych poszukiwań nie znalazłam rosyjskiej melodii języka. Może gdzieniegdzie, lecz nie jest to dla mnie oczywiste.
Miło, że studiowaliśmy razem, choć oddzielnie - pan zaczął już po mojej karierze - lecz żywienie się pod schodami tymi samymi hamburgerami okularnika i jego żony naprawdę mocno zbliża.
Mimo że cedziłam maksymalnie po pięć kawałków, została mi w pamięci tylko cholerna złota rybka, akurat opowieść, którą chciałabym jak najszybciej zapomnieć. I pierwsza o gościu na Centralnym. Pewnie dlatego, że pierwsza.
Całość wydaje mi się pisana w różnych okresach życia, i przez to bardzo nierówna. Niektóre metafory jakby dopisane później, trochę na siłę.
Chyba wolałabym jakąś ich wspólną nić: czy to dzieciństwo w prlu, czy też opowieści o ludziach..., nie wiem, może się czepiam.
Fajna ta Warszawa w tle, tak samo jak w piosenkach.

Na pewno trzeba wrócić, nie wiem, czy do wszystkich.

sobota, 4 listopada 2017

Alek Rogoziński - Lustereczko

Alek Rogoziński: "Lustereczko, powiedz przecie"



Sprawnie napisany wesoły kryminał. Jednakże nie uśmiałam się do łez, a wybuchnęłam śmiechem raz. Nie pamiętam przy czym.
Ciekawa intryga z udawanym samobójstwem - nie od razu na to wpadłam. Postaci ledwie naszkicowane. Biorąc po wierzchu - ok. Kopiąc głębiej - nic. Ale tak to chyba ma być.

Polecam ***--

poniedziałek, 30 października 2017

Coelho - Szpieg

Paulo Coelho: "Szpieg"



Czego się spodziewać? Wszystko wszak jasne. A jednak autoopowieść Mary Hari pozostawia czytelnika w zadumie nad strasznym losem ludzkim w czasach nie-pokoju.
Tym bardziej teraz powinniśmy wziąć je do serca. Trudne są wybory, niełatwo pozostać uczciwym. Uczciwym wobec czego, kogo? W świecie, w którym człowiek gubi się na początku drogi, nie wie, gdzie zgubił ojczyznę. W którym nie umie się odnaleźć. W którym łatwo za to ulec pokusie i dać się wykorzystać. W którym wreszcie niemożliwe staje się znalezienie miłości.

Pięknie napisane. Czytane jednym tchem.

poniedziałek, 2 października 2017

Żuk - Jaskółki

Magdalena Żuk: "Jaskółki nad głową"



Pamiętam, że byłam zachwycona, bo sama chciałam napisać coś właśnie takiego.
Teraz, z perspektywy prawie dwóch tygodni niewiele pamiętam. W dodatku recenzje, a raczej ich brak, nieco ochłodziły mój zapał.

Zastanawia to, że wszystkie bohaterki są zdrowo szurnięte [łącznie z bratem], i żadna nie prowadzi modelowego życia.

Jednak polecam ****+


Kupione na wyprzedaży w Matrasie.

środa, 27 września 2017

Czerwiński - Pokalanie

Piotr Czerwiński: "Pokalanie"



Noooo... Odkryłam ją stanowczo za późno. Pan Piotr, mój niemal rówieśnik, ślicznie opowiada o tych dziwnych czasach. Latach nastoletniości, przemian ustrojowych, poszukiwaniu siebie w nowej rzeczywistości. Chujowo zaś o dorosłości. Z dorosłym życiem nie radzi sobie nic a nic, nie wie, czego chce, miota się, szuka, a oczy ma zamknięte lub zamroczone pomrocznością. Ciemną w dodatku. Na wszystko usprawiedliwieniem są weltschmerze i kijowa organizacja świata. Z początku nawet dobrze wchodzi i zgadzamy się z bohaterem, że nie jest to wszystko ułożone najlepiej, jednak wraz z mijanymi stronami zaczynami ilością przetrawionej [lub nie] wódy zmieszanej z wszelkimi innymi trunkami, choć niezbyt wyszukanymi. Ouzo i fernet słabe robią wrażenie.
Jeżdżenie za laskami po świecie jest dość romantyczne, choć gówno z tego wynika. Nie ma bohater samozaparcia. Widać brak łączności z pokoleniem Z, któremu przecież wszystko wolno. Asertywność "0".

Po stronie 150, przy której się wreszcie porzygałam natłokiem retrospekcji i wódki oraz lajfstajlem, dotarcie do 250 wymagało niezłego samozaparcia. Nie wiem, czemu doczytałam. Może - jak ktoś raczył wspomnień - ze względu na sprawność językową. Fajne żarty.

Przypomniałam sobie, że też miałam radziecki statek kosmiczny. I wcale nie był czołgiem, tylko najprawdziwszym pojazdem ufoli. Rozczarował mnie.

A scena szczania w Horteksie przegięta.


Polecam do połowy ***--

piątek, 15 września 2017

Sześć kobiet - Fryczkowska

Anna Fryczkowska: "Sześć kobiet w śniegu (nie licząc suki)"



Kryminał. Tak miało być. A wyszła powieść pseudo-psychologiczna z chorą kobietą w tle.

Po okładce spodziewałam się kolejnej chmielewskiej. A tu coraz gęściej, coraz mroczniej, coraz bardziej depresyjnie. Historie małżeństw pasują do mojego ostatniego odkrycia - wszyscy mają popierdolone związki. Te kobiety też.

Siedziały we mnie te historie następnego dnia, by jednak zaraz ulecieć. Nie pamiętam już nawet ich imion.

Wrażenie pozostało negatywne. Nie dość, że od razu wiadomo, kto zabił, to jeszcze ten powracający po latach ojciec. Patrząc z perspektywy - słabe to. Choć miało dobrze się zapowiadające chwile. Zwłaszcza sceny pisane przez autorkę kryminałów. Jakby kreacja kreacji dopiero tworzyła wiarygodną historię.

Smutne to.

Polecam troszkę **+_ _

sobota, 19 sierpnia 2017

Ishiguro - Nie opuszczaj mnie

Kazuo Ishiguro: "Nie opuszczaj mnie"



Co mi się stało, żeby sięgnąć nie po zabawną, wesołą historię, a po dystopię? Od początku wiadomo, że dobrze to się nie skończy [to chyba nie jest spoiler, bo wiadomo od początku].
Losy bohaterów zaznaczono tak delikatną kreską, akwarelą niemal, z troską i uwagą na innych ludzi, moim zdaniem rzadko spotykaną w kulturze europejskiej. Wydaje się, że dalekowschodnie pochodzenie autora ma olbrzymi wpływ na Jego postrzeganie świata, choć zarówno autor, jak i miejsce powieści, są mocno osadzeni w Europie, dokładniej w angielskim systemie edukacji.

Straszną wizję nikczemnego życia donatorów łagodzi ich czułe dorastanie, głębokie relacje, wrażliwe ukazanie postaci.
Dziwne dla mnie jest to, że wszyscy się godzą z losem.

Tak, wiem, że jest film, ale go nie widziałam. Zaczęłam i nie zmęczyłam.

Polecam *****

poniedziałek, 31 lipca 2017

Hrabal - Sprzedam dom

Bohumil Hrabal: "Sprzedam dom, w którym nie chcę już mieszkać.



Cóż..., nie mnie oceniać mistrzów.
Poetyka powojennych hut, artyzm języka, odzwierciedlającego maniery bohaterów, przebijająca się na pierwszy plan miłość jako spiritus movens życia. I sam smak życia. Magia.

Niestety nie da jej się przeczytać ciurkiem.

Klasyka *****+

czwartek, 13 lipca 2017

Rudnicka - Granat

Olga Rudnicka: "Granat, poproszę"



Cóż marudzić. Lekko, zabawnie, z pieprzem. Zaczyna się od dupy - istnieje podejrzenie, że ta część potrafi się regenerować jak wątroba.
Parskałam śmiechem. Kropeczek i Kropeczka to jakby Janeczka i Pawełek. Teściowe... nie wiem, na kim oparte, ale nie wyjęte. Nie męczy nawet powtórzony wielokrotnie dowcip o tym, że nie są fobami. Ani homo.
Po poprzedniej pozycji [Świnkach] sięgałam z pewną dozą nieśmiałości. Niesłusznie.

Coś tylko główna bohaterka mało po mężu rozpacza.

Polecam *****

sobota, 1 lipca 2017

Tokarczuk - Pokot

Olga Tokarczuk: "Prowadź swój pług przez kości umarłych"



Jestem urzeczona. Każdym elementem. Narracją, językiem, zarysem postaci, tematyką, a przede wszystkim magiczną atmosferą. Tak bardzo dałam się jej ponieść, że oderwałam się od realiów, i pomysł zemsty zwierząt kupiłam w całości. Gdyby Ktoś słuchał ludzkich modlitw, mogłabym nawet zacząć klęczeć w kościele i wznosić błagania do Najwyższego o dopełnienie Aktu Zemsty.
Czasem jest mi tak potwornie Wstyd za Ludzkość, za Człowieków, za ich [naszą] skłonność do sadyzmu, agresji, niepotrzebnej przemocy. Czemu nie ma tego u Zwierząt, a u ludzi ta cecha przeważa? Gdzie genetyka popełniła błąd? Agresję nabywa się wraz z inteligencją? Czemu religie sankcjonują prawo do przemocy? Dlaczego Najmędrsze Stare Księgi wywyższają jedne istoty, gnębiąc inne? Kto dał im do tego prawo?

Szczerze? Rozczarowało mnie ostatnie 30 stron, które zostawiłam sobie na deser. Wolałabym, żeby to była Powieść Mistyczna, Powieść z Przesłaniem. Magiczna forma zadośćuczynienia.

Cóż... Życie jest zbyt realne. Dziękuję, pani Olgo [wiem, tak nie można po polsku, ale co ja poradzę, że uwielbiam tę formę?] za tę lekcję.

Polecam *****+++++

niedziela, 7 maja 2017

Mankell - Niespokojny człowiek

Henning Mankell: "Niespokojny człowiek"



Wpadłam jak śliwka w czarną otchłań. Dwa dni w fotelu. Tu chyba nie o intrygę chodzi. Właściwie wszystko jedno, co się dzieje, kto jest szpiegiem i co robiły okręty podwodne w czasach zimnej wojny.

Rys głównego bohatera jest niezwykle wyrazisty. Wreszcie nie jest to nadzwyczajny heros ani ciapowaty nieudacznik borykający się z losem za pomocą whisky z lodem, niby ambiwalentny wobec świata, lecz gubiący głowę w obliczu pięknych kobiet. To najzwyklejszy ze zwykłych facet, który miewa lepsze i gorsze chwile, który trochę niedomaga, ale kocha swoje dzieci, i który wreszcie staje naprzeciw samotności.

Z początku tylko zastanawiałam się, czemu on jest tak podobny do tego chirurga w depresji, który obciął nie tę nogę. Gdy wreszcie skojarzyłam, że po prostu autor ten sam.

Trochę mgliście, szaro, jak to w skandynawskich lasach.


Polecam *****

środa, 19 kwietnia 2017

Czubaj - Martwe popołudnie

Mariusz Czubaj: "Martwe popołudnie"



Czubaj jak Czubaj. Szybko, sprawnie, zgodnie z opisem. Jak zakupy na allegro. Skończyłam wczoraj i coś mi zgrzyta. Zgrzyta w zębach. Nie niesmak. Nie niedosyt. Nie łyżka dziegciu. Coś nie gra, ale to coś tak ulotnego, że nie wpływa na ocenę w skali pięciu gwiazdek.
Miło, że główny bohater nie ucieka z zakrwawioną nogą, połamaną ręką i przestrzelonym mózgiem, tylko bardziej po ludzku. Choć ta cała ucieczka też jakaś taka niedorobiona.
O, niedorobienie mi zgrzyta. Nie wierzę w istnienie tego człowieka. Może zarys postaci jest zbyt dosłowny? Zbyt ludzki? On chyba nawet żadnej kurwy nie rzucił. Ni to Marlowe, ni Borewicz. Wątki przeplecione... Za cholerę nie wiem, po co ci politycy - spotkanie przy grobie na Bródnie dość ciekawe, ale niewykorzystane.
Ale że tłuczkiem...?
I gorąco dziękuję za Markiewicza i Młynarczyka. Za diabła nie odróżniam nazwisk na M.
Miło też, że Warszawa w tle. Że Jazdów. No i że Hopper.
Okładki nie rozumiem. Chyba ta z Hopperem lepsza, choć zbyt dosłowna.

Generalnie polecam ****+

niedziela, 2 kwietnia 2017

sprzedawca broni hugh laurie

Hugh Laurie: "Sprzedawca broni"



no to kłopot. nie przeczytałam ciurkiem, aczkolwiek byłam niemal zachwycona. i nie chodziło o to, by ją chłonąć po kawałku. nie chodziło też o to, że czytałam ją tylko w wannie, więc nie codziennie. na pewien czas nawet o niej zapomniałam, a na samym początku odłożyłam ją świadomie.
porównują ją do Monty Pythona. ja czuję wnuka Marlowe'a. taki sam stoicki spokój i podobna fascynacja kobietami.
kłopocik w tym, że przytłoczyła mnie ta autoironia i brak emocji bohatera. intryga jak intryga, ciekawe lokacje. czyta się lekko i miło. uwielbiam dystans narratora do postaci - tu główny bohater i narrator w jednym był zdystansowany na maxa.

Polecam ****+

niedziela, 12 marca 2017

trzy świnki Rudnickiej

Olga Rudnicka: "Były sobie świnki trzy"



Chyba się starzeję. Albo dojrzewam... Znów się naczytałam opinii innych i tym razem zgadzam się w pełni z krytykami. Czemu to nie jest śmieszne?! Czemu nie polubiłam żadnej z bohaterek?! Może z wyjątkiem prostytutki, ale cóż to za idolka? Czemu brzuch mnie nie boli i boków nie urwało? Ktoś porównał tę lekturę do skrobania zimnego masła, więc nie mam chęci szukać głębszych porównań. Nie, nie szło jak po grudzie, ale też nie płynnie jak u wczesnej Chmielewskiej. Choć jak u późnej to właściwie już tak.
Temat fajny - któż by nie chciał pozbyć się wrednego męża [i czemu każdy wredziol musi być prawnikiem?]? Rozbawiło mnie chyba tylko tachanie trupa zawiniętego w dywan i radość sąsiadki na widok pięknych frędzli... Jednak to za mało.

Nieco rozczarowana polecam tak sobie ****-

sobota, 11 marca 2017

Morderstwo w Akademii - Olczak

Martin Olczak: "Morderstwo w Akademii"



No właśnie. Czytam opinie przed napisaniem swojej, a to błąd. Chodzi o to, że jestem w niewielkim, ale jednak, rozkroku. Zdarza się wam przeczytać książkę z zapartym tchem, a potem poczuć delikatny niesmak?
Mnie tak się przytrafia coraz częściej.
Początek szalony - stary rewolwer, szybkie trupy, stara miłość, tajemnica. A po połowie coś siada. Poczułam się znużona. Ktoś napisał, że to od szwedzkich nazwisk - istotnie są dosyć denerwujące: trudno je ułożyć sobie w głowie, bez zatrzymywania wzroku, a zapamiętanie ich jest poza moim zasięgiem - ale ja mam wrażenie, że końcówka była napisana przez autora w innych okolicznościach przyrody. Na innych emocjach. Z drugiej strony, gdy już wiemy, kto zabija, dramat przestaje nas tak wciągać.
Żałuję, że nie czytałam Strindberga [nie ma go w lekturze szkolnej !], i nie wiem, czy chcę go czytać po takim przedstawieniu postaci, i ten fakt na pewno umniejsza mi odbiór historycznego tła.
Tak czy siak, żywo, wartko, trochę starej broni, trochę współczesnej, kurz antykwariatu, zapach siarki i spalin z hondy shadow...

Generalnie polecam ****-

piątek, 3 marca 2017

Walet Pik - Oates

Joyce Carol Oates: "Walet pik"



Wstyd się przyznać, ale poznałam tę panią dopiero teraz, i zaczynam od Waleta. Jak zwykle moje zdanie nie współgra z ocenami lubimyczytać - niby ją chwalą, ale gwiazdek niewiele.

Rzeczywiście temat prosi się rozbudowaną akcję, a bohater o głębszy rys. Lecz może właśnie ten minimalizm świadczy o uroku powieści? Książka do połknięcia na raz wbija w fotel. Mnie wbiła. Jedyne, co mnie gnębi, to pytanie, czy klasycznej schizofrenii nie można było poddać leczeniu? Bohater nie próbuje nawet odrobinę przeciwstawić się owładnięciu, choć doskonale zdaje sobie z niego sprawę. Nieco przewidywalna fabuła - choć do kulminacyjnego momentu nie wiemy, kto kogo tą siekierą wykończy, raczej spodziewamy się, że w ten sposób, który wybrała autorka.

Jeśli nałożyć na treść własne schizy [lub co gorsza mężowskie], świat staje się niezbyt bezpieczną przystanią.

sobota, 25 lutego 2017

Rogoziński - Jak cię zabić, kochanie?

Alek Rogoziński: "Jak cię zabić, kochanie?"



Pewnie większość z nas wychowała się na kryminałach Chmielewskiej i sikała przy nich po nogach ze śmiechu. Ja przynajmniej popuszczałam.

U Alka jest wesoło, nawet bardzo, i tak sobie myślę, że trochę za bardzo. Nie zaśmiałam się w głos ani razu, choć uśmiech z twarzy nie znikał. Nie zapamiętałam żadnych powiedzonek, podczas gdy wyrzut jednej z bohaterek Chmielewskiej: "wracałaś tyłem czy na czworakach" towarzyszy mi do dziś.

Wiem, Alek to nie Chmielewska. Przy Nataliach chyba też uśmiałam się bardziej. I tyle zbiegów okoliczności to chyba nawet w komediach francuskich nie ma.

Jednak pozostaję po tej lekturze w radosnym nastroju, więc innym z czystym sumieniem polecam *****.


czwartek, 23 lutego 2017

Mróz - Wieża milczenia

Remigiusz Mróz: "Wieża milczenia"



Tak siedzę i myślę, co o tym napisać. Czasem zaglądam do innych recenzji, najczęściej po to, by się dowiedzieć, jak bardzo jestem odosobniona w swojej opinii. A tu proszę: pan Pinkiman zgrabnie ujął to, co właśnie chciałam napisać:
"Powieść, z którą debiutował Mróz jest dobra. Nie da się inaczej opisać tej książki, bo nie wyróżnia się niczym szczególnym. Stworzony w amerykańskim stylu kryminał z dużą ilością akcji, wyrazistymi bohaterami i konspiracją w skali globalnej. Fabuła jest sztampowa z mało satysfakcjonującym zakończeniem. Można przeczytać :)".
Dodałabym, że znów koło 300 strony poczułam znużenie i przestałam Scottowi kibicować. Singapur nakreślony banalnie, inne miasta zresztą też. Przypuszczam, że na podstawie autopsji, a raczej map wujka gugla. Bohater jak zwykle nieugięty, niezniszczalny, niemal z żelaza. Crichton to to nie jest.


Aha, gdzie ja czytałam o tych ciałach czy kościach zrzucanych do wieży?

wtorek, 21 lutego 2017

Mróz - Behawiorysta

Remigiusz Mróz: "Behawiorysta"



Mroza zachwalała znajoma, tak bardzo, że przez pomyłkę przeczytałam Ciszewskiego. Ale szybko naprawiłam pomyłkę.
Najpierw był zachwyt - lekko, łatwo i [w pewnym sensie] przyjemnie. Wreszcie - pomyślałam - coś, co się da przeczytać. I ochoczo zabrałam się do przewracania kartek. Akcja w przedszkolu wartka, płynna, ok. Pomysł z wagonikami [nie studiowałam psychologii] nieco mnie rozbawił, ponieważ nie będąc przygotowana na nazistowskie rozważania, podeszłam do niego zbyt lekko. Tak, jest mi wstyd. Coś mi dzwoni, że takie wybory w literaturze już były... no, ale bez mediów i głosowania społecznego. Kolejne porwania nabierają tempa, by... nagle opaść. Rozpędzona doleciałam do trzysetnej strony, ale z poczuciem, że ktoś mi coś zabrał. Zabrał mi dobrą zabawę i wsadził głównego bohatera do więzienia.
[...]
Zaskoczył mnie motyw z żoną, to prawda, pozytywnie nawet. Skończyłam w dobrym nastroju [mimo uciętych rączek], tylko później poczułam nutkę zawodu, nie wiem - zgrzytu? Taka sfałszowana druga nuta po pierwszej udanej próbie kupażu.
Spotkanie potęg - to scena kulminacyjna wszak [lord Vader vs Luke Skywalker] - a tu pffff... ledwie piardnięcie.

No i to "wartanie"... Znów się pogubiłam. Jako warszawianka głośno moje ego zaprotestowało przeciwko tej formie, potem pomyślałam, że miło przywracać blask staropolszczyźnie nawet jeśli regionalnej. Ale skąd galicyjskie "wartałoby" w Opolu?! Z Krakowa?

A na koniec o samym autorze. Wchodziliście na jego stronę? Ta amerykańska stylizacja, ten - jak sam mówi - writing blitz. Czuję fałsz na 300 km.

niedziela, 19 lutego 2017

Ciszewski - Mróz

Marcin Ciszewski: "Mróz"



Pożyczyłam, bo znajoma na fb zachwycała się Mrozem. Okazało się, że nie tym. I słusznie, że nie tym.
Przeczytałam nawet całą - druga połowa nawet wciągnęła, ale...
Z początku zastanawiałam się, czemu służył poprzedni przeczytany rozdział i miałam wrażenie, że mogłoby się zaczynać od kolejnego. I tak przez pierwszą połowę książki. Nie podoba mi kreską, którą postaci narysowano, zupełnie nie w moim stylu, ale proszę, niech będzie, ludziom się podoba. Ci Górale w Warszawie brzmią fałszywie...
Jak zwykle, choć przemoc ograniczona do minimum, bez świdra w uchu i zamordowania dwóch psów się nie obeszło. Tylko główni bohaterowie są niezniszczalni.
Opis zimy nie przekonał mnie. Rzeczywiście, nigdy nie widziałam takiej anomalii pogodowej, owszem, zamarzł mi samochód poniżej -20 stopni, i to podczas jazdy, ale ten slalom między zaspami starym oplem...
Zuzanna nie przekonuje do siebie w żadnym momencie. Nie polubiłam jej, nie kibicowałam jej, a chyba miało mi być jej żal? Zresztą nikogo nie polubiłam z tego zespołu.
Ten rozrzut po Warszawie - kompletny chaos. Żadne miejsce nie wywołuje bicia serca. Owszem, zimno. Przez dwa dni nie wyszłam z domu, święcie wierząc, że na zewnątrz jest potwornie zimno [było, ale nie aż tak].
I na koniec najgorsze - sposób narracji. Te infantylne dwukropki, nie dość, że po prostu śmieszne, to jeszcze opóźniają płynność akcji. Mimowolnie oko się na nich zatrzymuje i narracja zwalnia.
"Zuzanna: beznamiętny ton. [...] Carrie: dreszcz."
"Agresja? [...] Agresja."
"Gorąco, suwak kurtki w dół".

Na rozweselenie powiem, że pewien nieczytający znajomy poznał z okładki nazwisko autora, bo słuchał jego audiobuków.

niedziela, 12 lutego 2017

Czubaj - ZZZ

Mariusz Czubaj: "Zanim znowu zabiję"













Co tu marudzić? Kwintesencja kryminału. Można się pokusić o szukanie mordercy na własną rękę. Tło futbolowe nie przeszkadza, nawet jeśli nie odróżnia się Bayernu od Borussii. Za to tło geograficzne - majstersztyk. Każde miasto w innym klimacie, oddającym specyfikę miejsca. Szkoda, że nie odróżniam Katowic od Zabrza i Sosnowca [sorry!], ale teraz wiem, że są odrębnymi bytami.
Cieszy mnie, że udało się niemal obejść bez tortur. Prawdziwe wydają się relacje rodzinne - prawdziwsze niż w babskich książkach.
Wszyscy napawają się nawiązaniem do Szackiego - miła zagrywka, acz pachnie tanizną.

 ***
I na koniec pytanie retoryczne do powieści kryminalnej przełomu wieków: Czy od czasu Marlowe'a wszyscy gliniarze muszą być tacy sami: sfrustrowani, nie radzący sobie z życiem samotnicy? Z drugiej strony chyba muszą? Kto przy zdrowych układach by się w tym babrał...
 udało się niemal bez tortur.

Zachwycona *****

niedziela, 5 lutego 2017

Inferno Dan Brown

Dan Brown: "Inferno"



Zastanawiam się czasem, w której książce Hagia Sofia była tłem wydarzeń. A to u Dana Browna. Mogłam zgadnąć.

Przeczytałam drugi raz, nie z zamiłowania, tylko syn mi podarował, bo gruba. Nie wypadało nie czytać. Więc przeczytałam. Była to druga i ostatnia pozycja pana Browna, więcej nie ryzykowałam. Choć tym razem spodobała mi się odrobinkę.

Muszę przyznać [uwaga, spojler!], że wirus niepłodności, który ogarnia jedną trzecią ludzkości jest wizją dość pociągającą. Elegancką. Prostą. Humanitarną - w pewnym sensie. Bez ofiar. Bez tortur. Bez wojen. Bez pandemii. Bezkrwawą. Czystą.

Często myślę, co się stanie, jak już wykorzystamy całą planetę, dokopiemy się pod lodowce, wytrzebimy wszystkie ssaki i ptaki gady i płazy oraz ryby i bezkręgowce, a karaluchy rozejdą się wszędzie. Bez naturalnych wrogów osiągną gigantyczne rozmiary. W sumie będą łatwo dostępnym źródłem białka. Łatwiej zabić wielkiego karalucha niż świnię - w sensie moralnym.

Nikt nie ma recepty na przeludnienie. W dodatku przeludnienie będzie miało wszelkie kolory skóry z wyjątkiem białego. Biała rasa jest w odwodzie. Passe. Przemija. Wymiera jak tygrysy. Nadchodzą dzikie czasy średniowiecza - grabieże, palenie, bezmyślne rzezie. Szkoda, że świat jest tak urządzony, że każda cywilizacja, która osiąga pewien poziom rozwoju, musi zginąć. Tylko Chińczycy trzymają się mocno. Nie skumałam tylko, jak powstrzymać działanie tego cudownego genu, który zdziesiątkuje ludność i przecież sam się nie zatrzyma.

Problem bezdzietności stanie się powszechny, więc ludzie skierują swe siły na inny rodzaj działalności. Może ku technologiom?

Wiem, że książka a priori ma być popularna i trafiać do mas, ale weneckie konie obrażają czytelnika. Wywody historyczne, skądinąd ciekawe, są bardzo powierzchowne. Może mają zachęcać do szukania odpowiedzi... Na pewno mają wywołać chwilę refleksji, co dalej z planetą.

Jakoś to będzie.

poniedziałek, 23 stycznia 2017

Na górze cisza - Bakker

Gerbrand Bakker: "Na górze cisza"



Nooooo.... Przyznaję, że kupiłam w Biedronce. Tak, razem z burakami i podkładkami pod szklanki za 5 złotych. Książki są droższe, nawet po przecenie: 9,99.
Najlepiej wydana dycha ever.
Podzieliłam na kilka sesji wannowych, i dobrze, bo przydała się chwila między kąpielami na przetrawienie. Choć nie jest to rozprawa filozoficzna, którą trzeba głęboko trawić, to jednak nie wszystkie motywy działań [a raczej zaniechania działań] są z początku oczywiste. Z jednej strony Helmer wkurza swoją bezradnością, podporządkowaniem i uległością, która rujnuje mu dalekosiężne plany, z drugiej każdy z nas ma sumieniu grzech zaniechania, niepodążania za marzeniami. Może Martyna Wojciechowska nie.
Dobrze, że w późnym wieku następuje przebudzenie, to znak, że mamy jeszcze szansę. Mamy szansę...

Postawa życiowa Helmera dziwnie kojarzy mi się z lekarzem, który amputował nie tę nogę i spędził 15 lat na bezludnej wyspie. [Jeśli ktoś pamięta tytuł, to niechże mi przypomni, proszę - mam! "Włoskie buty" Mankella]. Uwielbiamy wszak takich niezdecydowanych bohaterów...

Lubimy tego nieszczęsnego pół-bohatera, kibicujemy mu, wreszcie umierającemu ojcu też udaje się zdobyć cień naszej sympatii. Mimo równej płaskości otaczającego krajobrazu, czuć emocjonalny ciężar niesiony przez starzejącego się faceta.

Polecam z głębi duszy *****