sobota, 25 lutego 2017

Rogoziński - Jak cię zabić, kochanie?

Alek Rogoziński: "Jak cię zabić, kochanie?"



Pewnie większość z nas wychowała się na kryminałach Chmielewskiej i sikała przy nich po nogach ze śmiechu. Ja przynajmniej popuszczałam.

U Alka jest wesoło, nawet bardzo, i tak sobie myślę, że trochę za bardzo. Nie zaśmiałam się w głos ani razu, choć uśmiech z twarzy nie znikał. Nie zapamiętałam żadnych powiedzonek, podczas gdy wyrzut jednej z bohaterek Chmielewskiej: "wracałaś tyłem czy na czworakach" towarzyszy mi do dziś.

Wiem, Alek to nie Chmielewska. Przy Nataliach chyba też uśmiałam się bardziej. I tyle zbiegów okoliczności to chyba nawet w komediach francuskich nie ma.

Jednak pozostaję po tej lekturze w radosnym nastroju, więc innym z czystym sumieniem polecam *****.


czwartek, 23 lutego 2017

Mróz - Wieża milczenia

Remigiusz Mróz: "Wieża milczenia"



Tak siedzę i myślę, co o tym napisać. Czasem zaglądam do innych recenzji, najczęściej po to, by się dowiedzieć, jak bardzo jestem odosobniona w swojej opinii. A tu proszę: pan Pinkiman zgrabnie ujął to, co właśnie chciałam napisać:
"Powieść, z którą debiutował Mróz jest dobra. Nie da się inaczej opisać tej książki, bo nie wyróżnia się niczym szczególnym. Stworzony w amerykańskim stylu kryminał z dużą ilością akcji, wyrazistymi bohaterami i konspiracją w skali globalnej. Fabuła jest sztampowa z mało satysfakcjonującym zakończeniem. Można przeczytać :)".
Dodałabym, że znów koło 300 strony poczułam znużenie i przestałam Scottowi kibicować. Singapur nakreślony banalnie, inne miasta zresztą też. Przypuszczam, że na podstawie autopsji, a raczej map wujka gugla. Bohater jak zwykle nieugięty, niezniszczalny, niemal z żelaza. Crichton to to nie jest.


Aha, gdzie ja czytałam o tych ciałach czy kościach zrzucanych do wieży?

wtorek, 21 lutego 2017

Mróz - Behawiorysta

Remigiusz Mróz: "Behawiorysta"



Mroza zachwalała znajoma, tak bardzo, że przez pomyłkę przeczytałam Ciszewskiego. Ale szybko naprawiłam pomyłkę.
Najpierw był zachwyt - lekko, łatwo i [w pewnym sensie] przyjemnie. Wreszcie - pomyślałam - coś, co się da przeczytać. I ochoczo zabrałam się do przewracania kartek. Akcja w przedszkolu wartka, płynna, ok. Pomysł z wagonikami [nie studiowałam psychologii] nieco mnie rozbawił, ponieważ nie będąc przygotowana na nazistowskie rozważania, podeszłam do niego zbyt lekko. Tak, jest mi wstyd. Coś mi dzwoni, że takie wybory w literaturze już były... no, ale bez mediów i głosowania społecznego. Kolejne porwania nabierają tempa, by... nagle opaść. Rozpędzona doleciałam do trzysetnej strony, ale z poczuciem, że ktoś mi coś zabrał. Zabrał mi dobrą zabawę i wsadził głównego bohatera do więzienia.
[...]
Zaskoczył mnie motyw z żoną, to prawda, pozytywnie nawet. Skończyłam w dobrym nastroju [mimo uciętych rączek], tylko później poczułam nutkę zawodu, nie wiem - zgrzytu? Taka sfałszowana druga nuta po pierwszej udanej próbie kupażu.
Spotkanie potęg - to scena kulminacyjna wszak [lord Vader vs Luke Skywalker] - a tu pffff... ledwie piardnięcie.

No i to "wartanie"... Znów się pogubiłam. Jako warszawianka głośno moje ego zaprotestowało przeciwko tej formie, potem pomyślałam, że miło przywracać blask staropolszczyźnie nawet jeśli regionalnej. Ale skąd galicyjskie "wartałoby" w Opolu?! Z Krakowa?

A na koniec o samym autorze. Wchodziliście na jego stronę? Ta amerykańska stylizacja, ten - jak sam mówi - writing blitz. Czuję fałsz na 300 km.

niedziela, 19 lutego 2017

Ciszewski - Mróz

Marcin Ciszewski: "Mróz"



Pożyczyłam, bo znajoma na fb zachwycała się Mrozem. Okazało się, że nie tym. I słusznie, że nie tym.
Przeczytałam nawet całą - druga połowa nawet wciągnęła, ale...
Z początku zastanawiałam się, czemu służył poprzedni przeczytany rozdział i miałam wrażenie, że mogłoby się zaczynać od kolejnego. I tak przez pierwszą połowę książki. Nie podoba mi kreską, którą postaci narysowano, zupełnie nie w moim stylu, ale proszę, niech będzie, ludziom się podoba. Ci Górale w Warszawie brzmią fałszywie...
Jak zwykle, choć przemoc ograniczona do minimum, bez świdra w uchu i zamordowania dwóch psów się nie obeszło. Tylko główni bohaterowie są niezniszczalni.
Opis zimy nie przekonał mnie. Rzeczywiście, nigdy nie widziałam takiej anomalii pogodowej, owszem, zamarzł mi samochód poniżej -20 stopni, i to podczas jazdy, ale ten slalom między zaspami starym oplem...
Zuzanna nie przekonuje do siebie w żadnym momencie. Nie polubiłam jej, nie kibicowałam jej, a chyba miało mi być jej żal? Zresztą nikogo nie polubiłam z tego zespołu.
Ten rozrzut po Warszawie - kompletny chaos. Żadne miejsce nie wywołuje bicia serca. Owszem, zimno. Przez dwa dni nie wyszłam z domu, święcie wierząc, że na zewnątrz jest potwornie zimno [było, ale nie aż tak].
I na koniec najgorsze - sposób narracji. Te infantylne dwukropki, nie dość, że po prostu śmieszne, to jeszcze opóźniają płynność akcji. Mimowolnie oko się na nich zatrzymuje i narracja zwalnia.
"Zuzanna: beznamiętny ton. [...] Carrie: dreszcz."
"Agresja? [...] Agresja."
"Gorąco, suwak kurtki w dół".

Na rozweselenie powiem, że pewien nieczytający znajomy poznał z okładki nazwisko autora, bo słuchał jego audiobuków.

niedziela, 12 lutego 2017

Czubaj - ZZZ

Mariusz Czubaj: "Zanim znowu zabiję"













Co tu marudzić? Kwintesencja kryminału. Można się pokusić o szukanie mordercy na własną rękę. Tło futbolowe nie przeszkadza, nawet jeśli nie odróżnia się Bayernu od Borussii. Za to tło geograficzne - majstersztyk. Każde miasto w innym klimacie, oddającym specyfikę miejsca. Szkoda, że nie odróżniam Katowic od Zabrza i Sosnowca [sorry!], ale teraz wiem, że są odrębnymi bytami.
Cieszy mnie, że udało się niemal obejść bez tortur. Prawdziwe wydają się relacje rodzinne - prawdziwsze niż w babskich książkach.
Wszyscy napawają się nawiązaniem do Szackiego - miła zagrywka, acz pachnie tanizną.

 ***
I na koniec pytanie retoryczne do powieści kryminalnej przełomu wieków: Czy od czasu Marlowe'a wszyscy gliniarze muszą być tacy sami: sfrustrowani, nie radzący sobie z życiem samotnicy? Z drugiej strony chyba muszą? Kto przy zdrowych układach by się w tym babrał...
 udało się niemal bez tortur.

Zachwycona *****

niedziela, 5 lutego 2017

Inferno Dan Brown

Dan Brown: "Inferno"



Zastanawiam się czasem, w której książce Hagia Sofia była tłem wydarzeń. A to u Dana Browna. Mogłam zgadnąć.

Przeczytałam drugi raz, nie z zamiłowania, tylko syn mi podarował, bo gruba. Nie wypadało nie czytać. Więc przeczytałam. Była to druga i ostatnia pozycja pana Browna, więcej nie ryzykowałam. Choć tym razem spodobała mi się odrobinkę.

Muszę przyznać [uwaga, spojler!], że wirus niepłodności, który ogarnia jedną trzecią ludzkości jest wizją dość pociągającą. Elegancką. Prostą. Humanitarną - w pewnym sensie. Bez ofiar. Bez tortur. Bez wojen. Bez pandemii. Bezkrwawą. Czystą.

Często myślę, co się stanie, jak już wykorzystamy całą planetę, dokopiemy się pod lodowce, wytrzebimy wszystkie ssaki i ptaki gady i płazy oraz ryby i bezkręgowce, a karaluchy rozejdą się wszędzie. Bez naturalnych wrogów osiągną gigantyczne rozmiary. W sumie będą łatwo dostępnym źródłem białka. Łatwiej zabić wielkiego karalucha niż świnię - w sensie moralnym.

Nikt nie ma recepty na przeludnienie. W dodatku przeludnienie będzie miało wszelkie kolory skóry z wyjątkiem białego. Biała rasa jest w odwodzie. Passe. Przemija. Wymiera jak tygrysy. Nadchodzą dzikie czasy średniowiecza - grabieże, palenie, bezmyślne rzezie. Szkoda, że świat jest tak urządzony, że każda cywilizacja, która osiąga pewien poziom rozwoju, musi zginąć. Tylko Chińczycy trzymają się mocno. Nie skumałam tylko, jak powstrzymać działanie tego cudownego genu, który zdziesiątkuje ludność i przecież sam się nie zatrzyma.

Problem bezdzietności stanie się powszechny, więc ludzie skierują swe siły na inny rodzaj działalności. Może ku technologiom?

Wiem, że książka a priori ma być popularna i trafiać do mas, ale weneckie konie obrażają czytelnika. Wywody historyczne, skądinąd ciekawe, są bardzo powierzchowne. Może mają zachęcać do szukania odpowiedzi... Na pewno mają wywołać chwilę refleksji, co dalej z planetą.

Jakoś to będzie.