Olga Rudnicka: "Były sobie świnki trzy"
Chyba się starzeję. Albo dojrzewam... Znów się naczytałam opinii innych i tym razem zgadzam się w pełni z krytykami. Czemu to nie jest śmieszne?! Czemu nie polubiłam żadnej z bohaterek?! Może z wyjątkiem prostytutki, ale cóż to za idolka? Czemu brzuch mnie nie boli i boków nie urwało? Ktoś porównał tę lekturę do skrobania zimnego masła, więc nie mam chęci szukać głębszych porównań. Nie, nie szło jak po grudzie, ale też nie płynnie jak u wczesnej Chmielewskiej. Choć jak u późnej to właściwie już tak.
Temat fajny - któż by nie chciał pozbyć się wrednego męża [i czemu każdy wredziol musi być prawnikiem?]? Rozbawiło mnie chyba tylko tachanie trupa zawiniętego w dywan i radość sąsiadki na widok pięknych frędzli... Jednak to za mało.
Nieco rozczarowana polecam tak sobie ****-
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz