niedziela, 28 października 2018

Rudnicka - Byle coś tam

Olga Rudnicka : "..."



Tiaaa... Polubiłam ją, porównując na wyrost do Chmielewskiej. Przy Nataliach nawet się nieźle ubawiłam. Potem było tylko gorzej. Coraz gorzej. Aż wreszcie osiągnęłam dno rozpaczy. Rzuciłam książką o ścianę na początku, gdy główna bohaterka odwiedza brata, wchodzi do niego do domu, używając własnych kluczy, przerywa mu stosunek z nieznaną laską. On wychodzi do kuchni porozmawiać z siostrą ze stojącym ptaszyskiem.
Czy to dowcip na miarę amerykańskich komedii? Czy codzienna rzeczywistość wielu polskich rodzeństw? Czy silenie się na komediową wersję Greya?
Do tego mnóstwo błędów językowych i logicznych. 
Dawno żadna książka nie uczyła się u mnie latać, najczęściej te gorsze znikają w odmętach domowego chaosu, ulegając zapomnieniu.

Adieu, Olgo! Na zawsze.

Nein! - - - - - [to jest pięć minusów, graficznie wygląda kiepsko].