Michel Houellebecq: "Mapa i terytorium"
Chciałoby się napisać: wchłonęłam. Nieprawda. Czytałam skokami.
Fatalistyczny mizantrop próbuje przeżyć jakoś życie. Dziwnym trafem odnosi sukcesy na polu artystycznym. Wciąż nie wiem, czy tworzył dobrą sztukę, czy wstrzelił się konceptualnie w rynek. Jego mizerny żywot nie wypełnia żadnej pustki. Rodzi się samotny i umiera bez przyjaciół ani rodziny. Podobnie jak jego ojciec i mentor.
Cały świat właściwie podąża prostą drogą ku zagładzie. Zgadzam się z tą tezą, ale czy chcę, żeby ktoś mi o tym przypominał? Czy chcę o tym czytać i tym się przejmować?
Od południa [kiedy skończyłam] chodzę rozmemłana. Choć to naprawdę kawałek świetnej literatury, to pozostawia nieokreślony niepokój, rozstrój i ogólne niezadowolenie.
Wyższość harlekina przejawia się jedynie w aspekcie nastroju, jaki lektura po sobie pozostawia. Zakończone happy endem losy bohaterów wprawiają czytelnika w dobry nastrój, nadpsuty jedynie niesmakiem po kiepskim warsztacie pisarza, na który nie mamy wpływu. Tutaj mistrzowskie władanie piórem pozostawia niesmak innego rodzaju...
Sam pisarz wydaje się osobowością narcystyczną - morduje sam siebie, w dodatku coś dziwnego robi ze swoimi zwłokami. Jak się okazuje - dla pieniędzy.
Polecam miłośnikom dobrej literatury ****+
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz