środa, 19 kwietnia 2017

Czubaj - Martwe popołudnie

Mariusz Czubaj: "Martwe popołudnie"



Czubaj jak Czubaj. Szybko, sprawnie, zgodnie z opisem. Jak zakupy na allegro. Skończyłam wczoraj i coś mi zgrzyta. Zgrzyta w zębach. Nie niesmak. Nie niedosyt. Nie łyżka dziegciu. Coś nie gra, ale to coś tak ulotnego, że nie wpływa na ocenę w skali pięciu gwiazdek.
Miło, że główny bohater nie ucieka z zakrwawioną nogą, połamaną ręką i przestrzelonym mózgiem, tylko bardziej po ludzku. Choć ta cała ucieczka też jakaś taka niedorobiona.
O, niedorobienie mi zgrzyta. Nie wierzę w istnienie tego człowieka. Może zarys postaci jest zbyt dosłowny? Zbyt ludzki? On chyba nawet żadnej kurwy nie rzucił. Ni to Marlowe, ni Borewicz. Wątki przeplecione... Za cholerę nie wiem, po co ci politycy - spotkanie przy grobie na Bródnie dość ciekawe, ale niewykorzystane.
Ale że tłuczkiem...?
I gorąco dziękuję za Markiewicza i Młynarczyka. Za diabła nie odróżniam nazwisk na M.
Miło też, że Warszawa w tle. Że Jazdów. No i że Hopper.
Okładki nie rozumiem. Chyba ta z Hopperem lepsza, choć zbyt dosłowna.

Generalnie polecam ****+

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz