czwartek, 3 grudnia 2015

Rogowski - Widok z dachu

Sławomir Rogowski: "Widok z dachu"



Gdy czytałam, nie płakałam, ale myślałam, że złapałam literackiego boga za nogi. Ponieważ jak zwykle zabieram się do pisania, gdy książka spoczywa już smacznie w bibliotece, wrażenia mocno się rozmysły.

Na pewno jest niezwykle sentymentalna dla tych urodzonych po tej drugiej stronie Wisły. Ja wprawdzie jestem zza torów - z tej grupy, z którymi Grochów od wieków się tłukł - ale i tak dopadły mnie stare wspomnienia, a to kina 1 Maj, a to stadionu Orzeł, czy poddworcowych fabryk, które od dziecka towarzyszyły mi za oknem [pamiętam neon ZWUT-u ;)]. Do tego bródnowskie klymaty, gwara niemal nie zgrzyta, dopracowana, a w tle fabryka mebli Henryków. Rekwizyt w postaci Okrągłego Stołu pięknie zagrał.

Losy chłopaków z podwórka przeplatają się z historiami studentów [i studentek] z Kica. Historia z czołgiem, choć prawdopodobnie wyssana z palca, to jednak rozbawiła mnie do łez. W zeszłym roku rzeczywiście błądziłam po ulicach tych wszelkiej maści Obrońców i Wyzwolicieli... Jak to w życiu, raz weselej, raz bardziej przyziemnie.

Czytałam na kilka razy. Nie jednym tchem. Zresztą chyba nie da się ogarnąć takiego szmatu[?] czasu na raz. Trochę mi się kompozycja wali, nie, nie wali, chybocze po Wielkiej Zmianie Ustrojowej. Ale w sumie w tamtych wszystko się waliło, wyrastało nowe. Nie załapałam historii pani windziarki, że niby córka pana od Wolności? Ale wiek nie ten. Siostra...? Żona?

Sceny na Pałacu jakieś urywane, co pewnie też jest zamierzone - pięćdziesięciolatki kompletnie pogubieni w nowej sytuacji. Afganistan w tle. Zamiana bliźniąt - intrygujący chwyt...

Uwielbiam pana autora. Z początku zachwycona, na koniec coś mi siadło. Choć teraz, gdy to piszę, to widzę, że to też metafora naszych czasów. Nie ma już szlachetnych porywów, tylko jeden wielki mętlik...

Polecam *****

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz