niedziela, 19 lutego 2017

Ciszewski - Mróz

Marcin Ciszewski: "Mróz"



Pożyczyłam, bo znajoma na fb zachwycała się Mrozem. Okazało się, że nie tym. I słusznie, że nie tym.
Przeczytałam nawet całą - druga połowa nawet wciągnęła, ale...
Z początku zastanawiałam się, czemu służył poprzedni przeczytany rozdział i miałam wrażenie, że mogłoby się zaczynać od kolejnego. I tak przez pierwszą połowę książki. Nie podoba mi kreską, którą postaci narysowano, zupełnie nie w moim stylu, ale proszę, niech będzie, ludziom się podoba. Ci Górale w Warszawie brzmią fałszywie...
Jak zwykle, choć przemoc ograniczona do minimum, bez świdra w uchu i zamordowania dwóch psów się nie obeszło. Tylko główni bohaterowie są niezniszczalni.
Opis zimy nie przekonał mnie. Rzeczywiście, nigdy nie widziałam takiej anomalii pogodowej, owszem, zamarzł mi samochód poniżej -20 stopni, i to podczas jazdy, ale ten slalom między zaspami starym oplem...
Zuzanna nie przekonuje do siebie w żadnym momencie. Nie polubiłam jej, nie kibicowałam jej, a chyba miało mi być jej żal? Zresztą nikogo nie polubiłam z tego zespołu.
Ten rozrzut po Warszawie - kompletny chaos. Żadne miejsce nie wywołuje bicia serca. Owszem, zimno. Przez dwa dni nie wyszłam z domu, święcie wierząc, że na zewnątrz jest potwornie zimno [było, ale nie aż tak].
I na koniec najgorsze - sposób narracji. Te infantylne dwukropki, nie dość, że po prostu śmieszne, to jeszcze opóźniają płynność akcji. Mimowolnie oko się na nich zatrzymuje i narracja zwalnia.
"Zuzanna: beznamiętny ton. [...] Carrie: dreszcz."
"Agresja? [...] Agresja."
"Gorąco, suwak kurtki w dół".

Na rozweselenie powiem, że pewien nieczytający znajomy poznał z okładki nazwisko autora, bo słuchał jego audiobuków.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz