niedziela, 5 lutego 2017

Inferno Dan Brown

Dan Brown: "Inferno"



Zastanawiam się czasem, w której książce Hagia Sofia była tłem wydarzeń. A to u Dana Browna. Mogłam zgadnąć.

Przeczytałam drugi raz, nie z zamiłowania, tylko syn mi podarował, bo gruba. Nie wypadało nie czytać. Więc przeczytałam. Była to druga i ostatnia pozycja pana Browna, więcej nie ryzykowałam. Choć tym razem spodobała mi się odrobinkę.

Muszę przyznać [uwaga, spojler!], że wirus niepłodności, który ogarnia jedną trzecią ludzkości jest wizją dość pociągającą. Elegancką. Prostą. Humanitarną - w pewnym sensie. Bez ofiar. Bez tortur. Bez wojen. Bez pandemii. Bezkrwawą. Czystą.

Często myślę, co się stanie, jak już wykorzystamy całą planetę, dokopiemy się pod lodowce, wytrzebimy wszystkie ssaki i ptaki gady i płazy oraz ryby i bezkręgowce, a karaluchy rozejdą się wszędzie. Bez naturalnych wrogów osiągną gigantyczne rozmiary. W sumie będą łatwo dostępnym źródłem białka. Łatwiej zabić wielkiego karalucha niż świnię - w sensie moralnym.

Nikt nie ma recepty na przeludnienie. W dodatku przeludnienie będzie miało wszelkie kolory skóry z wyjątkiem białego. Biała rasa jest w odwodzie. Passe. Przemija. Wymiera jak tygrysy. Nadchodzą dzikie czasy średniowiecza - grabieże, palenie, bezmyślne rzezie. Szkoda, że świat jest tak urządzony, że każda cywilizacja, która osiąga pewien poziom rozwoju, musi zginąć. Tylko Chińczycy trzymają się mocno. Nie skumałam tylko, jak powstrzymać działanie tego cudownego genu, który zdziesiątkuje ludność i przecież sam się nie zatrzyma.

Problem bezdzietności stanie się powszechny, więc ludzie skierują swe siły na inny rodzaj działalności. Może ku technologiom?

Wiem, że książka a priori ma być popularna i trafiać do mas, ale weneckie konie obrażają czytelnika. Wywody historyczne, skądinąd ciekawe, są bardzo powierzchowne. Może mają zachęcać do szukania odpowiedzi... Na pewno mają wywołać chwilę refleksji, co dalej z planetą.

Jakoś to będzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz