wtorek, 28 lipca 2015

taniec z czarownicą

Beata Kępińska: "Taniec z czarownicą"

Taniec z czarownicą


No tak... Z jednej strony wciągnęło mnie i wypluło. Zwłaszcza, że właśnie jestem na etapie poszukiwania kursu instruktorów teatrów amatorskich.
Wątek, postaci, sceneria - wszystko wspaniałe, na piątkę z plusem dla pani od polskiego. Fantastycznie wplecione regionalizmy, wiejskie postacie z krwi i kości, świńskie przyśpiewki pięknie okraszają akcję. Dwa kły czarnego pana Mietka będą się każdemu śnić po nocy. Żona pana Antka, która krzyczała, "żeby jej oddali chłopa", i która nie chciała spać z Mietkiem, bo on czarny i jej się nie podoba - bezcenne - najlepsza scena ever.
Brakuje mi trochę męża głównej bohaterki, fakt, że siedzi w Anglii, ale jakoś rzadko wraca. Dzieci na szczęście trochę pyskują, bo inaczej byłoby zbyt idyllicznie. Wspaniała postać babci - matki Joanny - któż z nas takiej nie ma? Przewijający się mężczyźni z młodości też nie czarno-biali, fajni faceci.
Różnorodna tematyka, nie zamykająca się na relacjach damsko-męskich i depresji ryczącej czterdziestki sprawia, że powieść wciąga od pierwszej strony.

No i byłoby niemal pięknie, gdyby nie jeden zgrzyt: Kościół i jego nauki. Takiego epatowania katolickim moralizatorstwem darmo by szukać gdzie indziej. Nie mam nic przeciwko chodzeniu na msze - chociaż jak widać może się to skończyć zapaleniem płuc - ale krzewienie religijnych poglądów i przemycanie ich pod płaszczykiem porad małżeńskich? Co to - to nie!
Bohaterka ledwo godzi się z postawą bitej kobiety, która postanawia opuścić męża, bo przecież rozwód jest niedopuszczalny. Z jednej strony jej współczuje - z drugiej lekko [na szczęście] potępia. Drugiej bohaterce każe urodzić dziecko z zespołem Downa, bo tak nakazuje wiara, która "każe jej myśleć" humanitarnie. Czyżby Joanna nie potrafiła myśleć samodzielnie? Musi jej bóg mówić, co czynić? Całe szczęście, że opis spowiedzi niedoszłej zdrady małżeńskiej deprecjonuje kult kościelnej instytucji. Zapalenie płuc, którego bohaterka doznaje wskutek świątecznych mszy i biegach po okolicznych kościołach, sprytnie obraca na swoją korzyść. Szkoda, że nie pamięta, że jeszcze 40 lat temu ludzie na tę chorobę umierali. Spodziewalibyśmy się, że Joanna - działaczka wiejska - wesprze bitą kobietę, lecz ta musi radzić sobie sama. Wiele odnośników do gejów, homofobii, eutanazji, in vitro i innych dyżurnych tematów kościelnych autorka przedstawia w negatywnym świetle. Może dlatego tak dobrze czuje się w ciemnogrodzkiej wsi.

Na korzyść powieści można zaliczyć dwie wspaniałe sceny: pierwsza to nagły powrót męża do domu, w którym goście akurat odgrywają scenę pt: będziesz moim psem przewodnikiem :). Druga - końcowy taniec, już nawet nie chocholi, ale demoniczny, taniec nawalonych dopalaczami staruszków w spektaklu, który miał na celu obalenie wójta... Chuć, ruja i poróbstwo...

Drży mi ręka, gdy polecam ****-

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz